Hyde Park





Mój pierwszy wypad do Londynu był nieplanowanym wrzuceniem do głębokiej wody. Nagle okazało się, że muszę radzić sobie sama w tym wielkim mieście i miałam do wyboru: albo kilka dni spędzić na oglądaniu telewizji, albo zanurzyć się w ten wielokulturowy, pędzący przed siebie strumień ludzi.

Uzbrojona w mapę miasta zdecydowałam się na to drugie rozwiązanie.

I tak, moje pierwsze bliskie spotkania z Londynem odbywały się w ramach spacerogodzin rozpoczynających się zaraz po angielskim śniadaniu a kończącym tuż przed zapadnięciem nocy. Z nosem wbitym w mapę odkrywałam miejsca znane tylko z filmów czy też zdjęć wyszperanych w  googlach. To była masa kilometrów robiona codziennie, z przerwą na krótki sen na wynajętym leżaku  w Hyde Parku.

Nie będę rozwodzić się nad zabytkami, które oglądałam ani nad sklepami, które szturmowałam odważnie, bez strachu przed kuszącymi ofertami zakupu, które wyraźnie  uszczuplały moje zasoby finansowe. Oprócz zadowolenia, że zobaczyłam na żywo to, co widziałam kiedyś tylko na necie, bardziej interesowali mnie ludzie - jak spędzają czas, co robią w miejscach rekreacji, w pubach, w metrze..


Hyde Park był idealnym miejscem na obserwację biorąc pod uwagę fakt, że w godzinach popołudniowych dorośli i młodzież zmierzali w to miejsce  z kocami i koszami pełnymi wałówki.

Po co?

Posiedzieć, pograć w piłkę, badmintona, w berka, pojeździć na rolkach, posłuchać muzyki czy też najnormalniej porobić na drutach, poczytać książkę i napić się wina. To ostatnie nie kojarzcie z zalewaniem dzioba jakie ma miejsce w naszych parkach ;) Tutaj wypicie alkoholu nie ma znamion przestępczych i jest traktowane jako element rekreacji z całą angielską dostojnością.. tutaj policjant nie doczepi się kosza z butelkami wina, który stoi na rozłożonym kocu. Tutaj każdy wie ile może wypić by nie mieć problemów z prawem ;) 

Oczywiście nie zabrakło także polskich akcentów. Wracając pewnego dnia z kolejnej eskapady usłyszałam nasz rodzimy bełkot i zobaczyłam trzech młodzieńców o lekko czerwonym spojrzeniu, owianych zapachami przemieszanych sytuacji barowych.  Zachęcali przechodzące dziewczyny do znajomości, stawali im na drodze celem zaprzyjaźnienia się, a gdy żadna nie okazywała zainteresowania, odprowadzali ją znanym polskim słowotokiem mającym wyrazić szacunek i poważanie dla kobiet.

Całe szczęście, że tylko ja rozumiałam te polskie bluzgi i wulgaryzmy wychodzące z ich ust. To, że panowie nie zostali upomnieni wynikało pewnie z faktu, że ofiary nie wiedziały jakimi określeniami zostały oblepione, choć niewątpliwie przechodzący ludzie wiedzieli skąd dżentelmeni pochodzą – ten szeleszczący język..

Londyn to miasto wielokulturowe więc i jakiś procent naszych obywateli urozmaicił tą kulturę. O ile nasi rodacy w większości prowadzą spokojne życie w tym mieście, o tyle czasami mają miejsce głośniejsze zaakcentowania przynależności narodowej przez sarmackich rodaków ;)

Ale o tym przy innej okazji.




Zdjęcia nie są najlepszej jakości, ale podczas pierwszego pobytu dysponowałam tylko aparatem z telefonu ;) --->> Obejrzyj video  






.
.

.